Kolejny odcinek w naszym niesystematycznym cyklu - „Między nami jedynkami”.

Jacka Mojżesza, dla bliższych znajomych po prostu „Moja”, znają w klubie z Cygańskiego Lasu niemal wszyscy. Niewielu jednak wie, iż fizjoterapeuta biało-zielonych drużyn młodzieżowych w dość odległej przeszłości był bramkarzem, „wierzącym i praktykującym”. Zresztą. Przeczytajcie i przekonajcie się sami…

Kiedy i gdzie, w jakich latach to było?

- Trochę lat od tamtych czasów uleciało, ale to prawda – miałem przygodę między słupkami. Kiedy? Bardzo dawno! Jak to często bywa zaczęło się od przypadku. Miałem jakieś osiemnaście lat, grałem wtedy w klubie z Wilkowic, a czekał nas wyjazdowy mecz w Bojszowach. Nasz podstawowy bramkarz nie dotarł na zbiórkę, ktoś tam zasugerował, żebym to ja wszedł do bramki, żebym spróbował… No i jak spróbowałem, tak zostałem na kilka, dobrych sezonów. Śmialiśmy się wtedy, że byłem najniższym golkiperem w Europie, bo już niekoniecznie na świecie. W Meksyku grał wówczas w bramce niejaki Campos, tak jak ja o wzroście 170-ciu centymetrów. W każdym razie dobrze grało mi się w bramce. Miałem trochę doświadczenia z gry w polu, dlatego potrafiłem przewidywać reakcje napastników. No, a później miałem epizod z grą na Zachodzie…, czyli w zachodniej Polsce oczywiście (śmiech). Będąc w wojsku, stacjonując w Głogowie, z naszą drużyną z jednostki zdobyliśmy tytuł mistrzów Śląskiego Okręgu Wojskowego. Stamtąd zapamiętał mnie trener, który później ściągnął mnie do Radwanic, do klubu z okolic Głogowa. I tu ciekawostka, jednym z najlepszych zawodników w tamtym zespole był pochodzący z Bielska Andrzej Maruszka, brat słynnego z gry w BKS-ie – Cześka, popularnego „Patyka”. Po powrocie w rodzinne strony zaliczyłem jeszcze jeden sezon w drużynie z Buczkowic.

Kiedy podjąłeś decyzję o zawieszeniu rękawic bramkarskich na kołku?

- Miałem 34, może 35 lat.

W jakimś stopniu Twoją pasję piłkarską kontynuowali/kontynuują synowie – Konrad i Kosma….

- Tak się rzeczywiście złożyło. Pierworodny – Konrad, nie rozstawał się z piłką, grał w nią bez ustanku. Któregoś dnia widząc jego ciągoty zaproponowałem mu zapisanie do klubu. Tak trafiliśmy do BKS-u, w którym szczęśliwie trafiliśmy na trenera Mirka Szymurę, który później prowadził Konrada przez wiele lat. Z czasem podjął naukę w SMS-ie Wojciecha Boreckiego. Wtedy też doszło do osobliwej sytuacji, którą może jeszcze ludzie pamiętają, jak to w jednym sezonie ze śląskiej „emki” juniorów spadła drużyna SMS-u, spadł BKS Stal, a awans wywalczył Rekord. Mądrą, trójstronną decyzją podmioty połączyły siły pod szyldem Rekordu, a ekipą dowodził nadal Mirek Szymura. Takim oto sposobem i ja związałem się z Rekordem. Tą ścieżką idąc otrzymałem propozycję objęcia funkcji fizjoterapeuty naszych czwartoligowców, jeszcze za czasów trenera Boreckiego. Dotrwałem, aż do awansu do trzeciej ligi. Inaugurację na tym szczeblu miałem przyjemność zaliczyć będąc jeszcze na ławce z rezerwowymi zawodnikami. No, a w tzw. międzyczasie urodził się piąty syn. Nawiasem mówiąc o tym, że będziemy mieć z żoną kolejnego potomka dowiedziałem się będąc na obozie w Węgierskiej Górce z ekipą Mirka Szymury, z Konradem w składzie. No wspomniany najmłodszy – Kosma, to taki swoisty fenomen, bo jego życiu piłka w różnorakiej postaci towarzyszyła od zawsze, od narodzin. Bez jakiejkolwiek presji, namów itp., naturalną koleją rzeczy trafił do Rekordu.

Trudno, aby było inaczej, skoro jego ojciec spędzą spędza tyle czasu przy Startowej…

- Gdzieś to tam w genach, w chromosomach zapisane pewnie jest. Ale to i tak dla mnie niepojęte, tak wielka pasja piłkarska Kosmy, bo np. pamiętam, że gdy żona usypiała go, to musiała opowiadać bajki o futbolowej treści. Z racji tego, że była bibliotekarka znała książkę „Do przerwy 0:1” Adama Bahdaja i na tej kanwie wplatała do bajek te piłkarskie wątki.

A skąd u ciebie „Mojo” uczucie, uwielbienie Polonii Bytom?

- To wzięło się od mojego, o sześć lat starszego, brata, który był dla mnie takim guru. Wśród jego przyjaciół, kolegów byli kibice Ruchu, Górnika, a on trochę przekornie postawił na Polonię. I tak to „przeszło” na mnie. A były to bardzo ciekawe czasy, początek lat 60-tych. Pierwszym w życiu meczem jaki obejrzałem w telewizji było decydujące o mistrzostwie Polski starcie Polonii z Górnikiem. I tu wielka niespodzianka – 4:1 wygrali bytomianie. Pierwszego gola dla zabrzan zdobył niewielki wzrostem pomocnik – Zygfryd Szołtysik, ale potem dwa gole Jana Liberdy i dwa trafienia Norberta Pogrzeby „załatwiły” sprawę tytułu dla Polonii. No i jeszcze taki epizod, pierwszy mecz Polonii „na żywo” obejrzałem z trybun stadionu BKS-u! Bytomski obiekt był wówczas w remoncie, zatem Polonia rozgrywała swoje mecze ligowe na różnych stadionach w województwie katowickim. To był 1963 rok, Polonia podejmowała przy Żywieckiej ŁKS Łódź i zwyciężyła przy Żywieckiej 4:3. Tamten mecz był o tyle pamiętny, że pierwszy dla „polonistów” po „czarnym czwartku w Atenach”, czarnym dla kibiców Panathinaikosu. Polonia, jako ówczesny mistrz Polski uczestniczyła w rozgrywkach Pucharu Europejskich Mistrzów Krajowych, dzisiejszej Lidze Mistrzów. No i właśnie zanim bytomianie ograli w Bielsku ŁKS, wcześnie wygrali w stolicy Grecji 4:1.

Pozwól, że zakończymy wątkiem zdrowotnym i z przymrużeniem oka. Gdyby to było możliwe rodzina Mojżeszów bez trudu mogłaby obsadzić niejedno stanowisko dyrektorskie w departamentach Ministerstwa Zdrowia…

- Paradoks polega na tym, że mam dwóch braci i obaj są lekarzami. Sam też w przeszłości chciałem być lekarzem, nawet zdałem egzamin na studia medyczne. No, ale jak to się w życiu przewrotnie się układa – chciałem być lekarzem, zostałem górnikiem. Przy czym miałem wtedy problemy z alkoholem, co trwało jakieś 20 lat. Dzięki Bogu, w przenośni i dosłownie, od 27-u lat jestem abstynentem. A wracając do meritum zawartego w pytaniu, jeden z bratanków także jest lekarzem, cenionym ortopedą. A ja? Jak szewc co bez butów chodzi, czuję się „różnie” (śmiech). Natomiast podkreślę, że młodszy z moich braci, również ortopeda, służył przez wiele lat pomocą nie tylko mnie, ale przede wszystkim chłopakom z Rekordu. Częstokroć korzystaliśmy w klubie z jego pomocy i wiedzy medycznej.

Zatem zdrowia życzę i dziękuję za rozmowę.

- Także dziękuję. Zawsze miałem to szczęście w życiu, że spotykałem na swojej drodze ludzi „super”, nie inaczej było i jest w Rekordzie. Dla nich wszystkich – zdrowych i błogosławionych Świąt Wielkanocnych.

Rozmawiał: Tadeusz Paluch/foto: Paweł Mruczek