SMS

SMS | 22-05-18

Z trenerskiej ławki – Bogusław Matloch

Dwa dni w Dusseldorfie i okolicach, start w gigantycznych rozmiarów turnieju, głównie o tym w rozmowie z trenerem młodzików młodszych Rekordu.

Rozpocznijmy od strony organizacyjnej turnieju „Provinzial Pfingstcup” 11-latków. Jak to zrobić, aby ogarnąć dwudniowe zawody z udziałem 230-stu zespołów?!

- Zaznaczmy na wstępie, że 230 ekip stanęło na starcie rywalizacji 11-latków, a przecież równolegle odbywały się turnieje w kategoriach U-12 i do lat 10-ciu. Tak, więc całej sumy uczestników nie jestem nawet w stanie podać. A jak to ogarnąć? Wszystko kryje się pod synonimem „niemieckiej organizacji” i tym jakie budzi skojarzenia. Wszystko było dopięte, zaplanowane i przebiegało zgodnie z założeniami. Tak było przynajmniej w tej części rozgrywek, w której my uczestniczyliśmy.

Czyli bez wpadek, bez niedociągnięć organizacyjnej natury?

- Z jedną wpadką, i to z naszym udziałem. Spóźniliśmy się po prostu na piątkową kolację. Przyjechaliśmy z Polski około 21-stej, a z kolacją – jak w planie – czekano do 20-stej. Jak to w Niemczech – 20, to 20, więc kolacji … nie było (śmiech).

Opowiedz o rywalach, z którymi się zmagaliście, od plejady drużyn niemieckich, przez Szwedów, Anglików i Bośniaków…

- Do teraz nie wiem jaki obowiązywał klucz kwalifikacji do turnieju, bo z poziomem było rożnie. Po eliminacjach podzielono uczestników wedle wyników w nich osiągniętych na grupy: platynową, złotą, dwie srebrne – w jednej my graliśmy – brązową, itd. Mając na koncie dwa zwycięstwa i dwie porażki trafiliśmy do, jak powiedziałem, grupy „srebrnej II”. Inne polskie drużyny, z identycznym bilansem, miały więcej szczęścia i trafiły do wyżej notowanych grup, o czym decydował stosunek bramkowy. Byłoby super, gdybyśmy się zakwalifikowali do grupy „srebrnej I”, a już rewelacją byłby awans do „złotej”. Do tego potrzebna była jedna wygrana więcej, a przynajmniej remis z Malmő FF lub z Bayerem Leverkusen. Bliżej tego było w konfrontacji z „aptekarzami”. Długo utrzymywał się remis, chyba za bardzo chcieliśmy to wygrać i zostaliśmy za to skarceni. Pozostali rywale byli słabsi od nas piłkarsko i motorycznie. W każdym razie zdecydowanie najlepsi w grupie byli Szwedzi. A w niedzielnej, finałowej części zawodów celem było wygranie grupy, co do pewnego momentu układało się dla nas pomyślnie. W każdym ze spotkań, poza przegraną z Bośniakami z Medżugorie, byliśmy stroną dominującą. I z tego jestem zadowolony, po prostu graliśmy w piłkę. Z Bośniakami przytrafiły się nam momenty zawahania w defensywie, ciężko był gonić wynik, a poza tym rywale sprawiali wrażenie trochę świeższych.

Czego nowego dowiedziałeś się o swoich podopiecznych w tym turnieju?

- Na pewno czeka nas praca nad emocjami, to jest na tym etapie dla nich kluczowe. O ile umiejętności piłkarskie mają na zadowalającym poziomie, choć nieustannie trzeba dążyć do doskonałości, ale te emocje, emocje i jeszcze raz emocje….Te najlepsze drużyny w turnieju, to rzucało się w oczy, już przed pierwszym gwizdkiem wiedzą co mają robić na boisku, są emocjonalnie gotowi na to co się wydarzy. Nam tego jeszcze brakuje. No i ze szkoleniowego punktu widzenia, to nad czym pracujemy w zdecydowanej większości grup młodzieżowych Rekordu – jakość gry! Szybkość operowania piłką, szybkość myślenia, czyli wszystkie aspekty związane z grą. To jest zadanie do wykonania, co ważne – to jest możliwe do wykonania! Pewne rzeczy zawodnik potrafi wykonać w trakcie treningu, w czasie meczu z powodu stresu i emocji, nie jest tego w stanie zrobić. Natomiast coś czego chyba nie zniwelujemy, to różnica w przygotowaniu motorycznym. Te najlepsze zespoły pod względem fizycznym wyglądały świetnie, a i to chyba za mało powiedziane. Ten element też musimy podnieść na wyższy poziom, aby ta wspomniana jakość gry była trochę lepsza.

Wybierzecie do Niemiec znów za rok?

- Nie mamy nic do stracenia (śmiech). Na takim turnieju można tylko zyskać, bez względu na miejsce jakie się zajmie. 80, 120, czy 40-ste miejsce – nieważne, to jest taki bagaż doświadczeń, że warto go stamtąd zabrać, przywieźć do swoich klubów, analizować i powoli rozpakowywać. Trzeba wytyczać sobie cel. Jasne, że nie osiągniemy poziomu turniejowego „topu” – Juventusu Turyn, Realu Saragossa, czy Interu Mediolan, czyli pierwszej trójki zawodów. Ale mierzyć się, konfrontować, dlaczego nie?

Nawiasem mówiąc, na którym miejscu uplasowali się „rekordziści”?

- Nie analizowałem tego na razie, nie mam też jeszcze końcowego komunikatu, ale według pobieżnych obliczeń gdzieś „w okolicach” 130-stej pozycji.

Zwykle pytam o wydarzenie „numer jeden” weekendu z udziałem drużyn Rekordu, Ty mogłeś śledzić ich mecze wyłącznie „na odległość”…

- Korespondencyjnie byłem „na łączach” z Cygańskim Lasem, aczkolwiek tempo turniejowego grania było zawrotne, do tego jeszcze musieliśmy się przemieszczać. Tym samym sporo uwagi trzeba było poświęcić na logistykę. Ale starałem się być w miarę na bieżąco z wydarzeniami w klubie.

A zatem „numer 1” według Bogusława Matlocha?

- Dla mnie osobiście mój wyjazd do Niemiec i udział w niesamowitym turnieju. Ale patrząc z perspektywy całego klubu, to powrót na zwycięskie tory naszych futsalowców oraz naszych a-klasowych rezerw. Obie ekipy odniosły ważne zwycięstwa.

TP/foto: Grzegorz Śliwa